Co sądzisz o obecnym stanie naszego rynku komiksowego?
Kogo z polskich twórców młodego pokolenia uważasz za godnych uwagi? Pyta Maciej Kowalski na Alei Komiksu.Na stare lata: albo robię się coraz bardziej zgryźliwy, albo coraz więcej rzeczy widzę i o zgrozo, nie rozumiem. Wywiad z Krzysztofem Kopciem był tylko zapalnikiem. Jego wypowiedź jest jego osobistym poglądem, ale o dziwo podobnych poglądów jest więcej. Rysują one dość dziwny, smutny i moim zdaniem nieprawdziwy obraz współczesnego, młodego twórcy historii obrazkowych. „Stara gwardia” z rozrzewnieniem wspomina stare czasy i w mentorskim tonie pochyla się nad młodym pokoleniem. Pan Kopeć odpowiedział na pytanie rozpoczynające ten tekst, takimi oto słowami:
Rynek komiksowy w Polsce jest w tej chwili bardzo słaby w porównaniu z latami 70 - 80 - to kropla w morzu.Niestety nie ma konkretów i wątek dzisiejszego, „bardzo słabego komiksu” nie jest rozwinięty. Tak więc nie wiem dlaczego współczesny polski komiks jest słaby. Pojawia się dalej jakieś smutne majaczenia o agresji i trendach, ale nie są ani merytoryczne, ani ciekawe. Natomiast nie padną słowa wyjaśnienia, co złego tkwi w komiksach tak marnych rysowników jak Śledziński, Adler, Myszkowski, Leśniak, Skutnik, Lachowicz………. Itd.
Wówczas komiksy sprzedawały się w bardzo dużych nakładach. Usłyszałem niedawno wypowiedź jakiegoś młodego rysownika, że komiks polski był dotowany przez państwo - jest to nieprawda, komiks w tamtym okresie był na bardzo wysokim poziomie merytorycznym i graficznym.Przecież wielu rysowników, którzy tworzyli w tych, wesołych i dobrych czasach, nadal żyje i nadal rysuje. Więcej: niektórzy sprzedają albumy, których jeszcze nie narysowali. Sprzedają sami, bo żadne wydawnictwo nie chce już tego wydawać. A może i chce, ale nasz komiksowy weteran przyzwyczaił się do stawek, które przecież „nie były dotowane przez państwo”. Krajowa Agencja Wydawnicza była prywatnym molochem, który srał kasą i zalewał Polskę nakładami 300 000 plus 260 egz. Pan Polch narysuje nowego „Kovala”, ale za specjalnie nikt nie ma ochoty wyłożyć 3000 zł za planszę. Kurewskie czasy. Gdzie są te prywatne wydawnictwa, które kiedyś tak szastały pieniędzmi? 3000 to raczej potencjalna ilość sprzedanych sztuk tego Kovala co i tak nie powstanie.
A wysoki poziom ówczesnych komiksów, zwłaszcza merytoryczny, najlepiej widać było w takich tytułach jak np: „Kapitan Żbik”, „Kapitan Klos”, „Czterej Pancerni i Pies”, albo w tym komiksie o małpie w harcerskim mundurze.
A sprzedawał się, bo wtedy sprzedawało się wszystko co kolorowe. Mamy szczęście, że tych kilku rysowników potrafiło rysować. Ale nawet gdyby nie potrafili... i tak by się sprzedawało. Ludzie chodzili do kina na niemieckiego Winnetou. To o czymś świadczy. Nie najlepiej.
Jeżeli ktoś tak mówi to albo nie zna się na komiksie, albo zazdrości wybitnym talentom z tamtego okresu.Zazdrościmy. Tych prywatnych pieniędzy.
Trzeba też uwzględnić fakt, że nie było takiej gigantycznej konkurencji z zagranicy i całe szczęście, bo przecież jak pięknie wówczas rozkwitł nasz polski kwiat komiksu.W tamtych wesołych czasach w ogóle mało było wszystkiego. Ale pierwszy słyszę, żeby lata 70, 80 były komiksowo suche za granicą. Tam naprawdę powstawało dużo dobrego. Nasz kwiat nawet czerpał inspiracje, jak śp. Janusz Christa i jego „Kajko i Kokosz”. A konkurencji jako takiej nie było, bo nasz system polityczny nie sprzyjał wydawaniu po polsku zachodnich produkcji. Mięliśmy więc jakieś bułgarskie westerny drukowane na papierze toaletowym. Nie dość, że czuć nostalgię za PRLem, to jeszcze słownictwo (kwiat komiksu) wskazuje, że coś na sercu faktycznie leży.
W dzisiejszych czasach zapominamy o nich, leżą teraz gdzieś zasuszone w książkach czekając na krople wody przypomnienia, by znów rozkwitnąć i swym zapachem obudzić młodych twórców i zachęcić ich do rzetelnej i uczciwej pracy - trochę to może naiwne zdanie, a może poetyckie? Jednak zawsze będę podkreślał pracę tamtych twórców, którzy nadal są i tworzą. Płyną pod prąd, wszak tylko martwe ryby płyną z nurtem rzeki.Osz kurwa mać. Wyszło faktycznie poetycko. Do tego stopnia, że nic nie zrozumiałem o tych suchych książkach w kroplach. Zrozumiałem natomiast, że jako młody twórca powinienem w końcu wziąć się do rzetelnej i uczciwej pracy. Pan Poeta zarzucił mi nieuczciwość i nierzetelność.
Aha, nie tylko martwe ryby płyną z prądem. Naprawdę, wiele żywych ryb czasami płynie z wodą rzeki. Ale my nie o tym.
Z młodych polskich autorów cenię Ozgę, Jezierskiego, Kowalskiego, Gawronkiewicza. Przecież wymienieni twórcy to już stare konie. Albo ja mam inną wizje młodości. Na litość boską: Jezierski urodził się 50 lat temu! Jest w wieku mojego ojca!
W innych widzę zalążki na dobrych rysowników, ale brak w nich cierpliwości i chyba są zbyt agresywni, może próbują nawiązać do nowych czasów-trendów, w których wulgaryzm i szokowanie mają stać się głównym atutem - w ten sposób zatracają siebie… Nie wiem co napisać. Może to, że młodym twórcom nie brakuje cierpliwości, a godziwych warunków pracy? Żeby babrać się tworzeniem komiksów trzeba być kurewsko ( wulgaryzm) cierpliwym. Nikt kto nie ma cierpliwości nie wyrobi choćby roku w tym fachu. Natomiast, jeżeli za roczną pracę (tyle zajmuje narysowanie albumu) dostaje się mniej niż wynosi średnia miesięczna krajowa pensja, to nerwy mogą puścić i największemu skurczysynowi. Trzeba mieć nieludzką cierpliwość, żeby rysować komiksy w tych czasach. Rysujemy tym samym tempem, a dostajemy za jedna książeczkę kilkanaście razy mniej niż Pan od małpy w mundurze. Od ludzi za granicą: kilkaset razy mniej. Rzucam z głowy, ale nikt mi nie wmówi, że we Francji można zapłacić za album 1500 zł. Czyli.,.. 400 euro. Debiutant z Polski zgarnia we Francji… 40 tys euro za 48 stron. (po głębszej analizie [ wraz z Timofem] nakładu i procentu od ceny okładkowej wychodzi, że zasłyszana suma jest na wyrost. ale nie wiem czy polskich rysowników uspokoiła by suma, która wyszła po korekcie. wyszła niemała. nadal astronomiczna dla naszego rynku. ale możliwa jest też opcja, że nakład nie należał wcale do tych najniższych. wtedy oznaczałoby to, że słyszałem w miarę dobrze...) Nie pytajcie kto konkretnie. Nie mogę mówić. Ale jak przelecicie szufladki w głowach to wielu ich nie było ostatnio.
Nie wiem jak tworzenie komiksu widzą ludzie, którzy się tym nie zajmują. ( Pan Poeta się nie liczy – wydał teraz album, do scenariusza właściciela wydawnictwa, Tomka Kołodziejczaka. Czuję, że pan Kopeć nie dostał za niego 2000 zł. Inaczej by nie wygadywał takich bzdur.) Może mają nas za bandę frajerów, która sika ze szczęścia, kiedy ktoś ich robi w tyłek? Zdarzają się na forum ogłoszenia w stylu: „szukam rysownika, który stworzy komiks promujący album muzyczny, za możliwość promocji.” Itp. Nóż się człowiekowi otwiera w kieszeni. Potem znajdzie się jeszcze taki, co się zgodzi i narysuje, a potem znajda się tacy, którzy tej decyzji bronią wygadując pierdoły w tonie: „Takie są początki, nie od razu jest kasa.” Ktoś próbuje mi wmówić i udowodnić, że można nie płacić za pracę. Jak bardzo trzeba nienawidzić siebie, swojego zdrowia i talentu, żeby godzić się na coś takiego? Jak bardzo można mieć zaniżony poziom wstydu? Jeżeli jest się początkującym rysownikiem to się nie myśli o zarabianiu. Poza tym nikt takiego nie weźmie do rysowania. A argumenty w stylu: „w firmach pełno jest osób pracujących za darmo w ramach praktyk” są już poniżej jakiegokolwiek poziomu intelektualnego. Jak można mylić praktykę i naukę z normalną pracą. W ramach praktyki komiksiarz może chodzić do pracowni innego rysownika, który będzie go uczył fachu. Za darmo rysuje się dla kumpli. I na cele charytatywne. I tylko wtedy. Miałem swego czasu wiele próśb o rysunki od znajomych. Przeważnie przelotnie znajomych. Ofkors za frajer. Aż w końcu pękłem. „Ty jesteś cukiernikiem, ja rysownikiem. Ja ci narysuję rysunek, ty mi upieczesz ciastka.” Nie uwierzycie, ale padały słowa: „Cukiernictwo to praca. Produkty kosztują tyle a tyle, piecze się tyle a tyle, a ty tak szybko rysujesz. I w ogóle robisz to dla przyjemności.” Dla przyjemności to ja z żoną naruszam ciszę nocną w łóżku. Więc po takich słowach dziękowałem za znajomość. Wyszedłem kilka razy na ostatniego chuja. Ale jak nie wyjść na chuja, kiedy za takiego mają cię ludzie, zanim jeszcze im podziękujesz?
Komiksiarze to nie tylko pryszczaci studenci, którzy narysują planszę, żeby mieć za co kupić parówkę i ketchup w takiej plastykowej, obskurnej butelce. To ludzie, którzy mają rodziny, jakąś inną pracę, (bo za komiksy im się płaci grosze), marzenia o wolnej sobocie, kiedy mogliby zabrać żonę w jakieś miejsce, z którego nie widać biurka do rysowania i masę zwykłych, ludzkich problemów na głowie.
I nie wiem czy są agresywni. Po takich czytaniu takich wywiadów nawet Budda by się wkurwił. Więc tym bardziej komiksiarze. Poza tym nie każdy komiks to Wilq. W ogóle to nie wiem, o co Poecie chodziło z tą agresją, trendami i szokowaniem. Jakie trendy w komiksie? Ich i tak nikt nie kupuje. Właściwie to najlepiej sprzedają się historie obyczajowe. Nie wiem, co napisać. To jest tak żenujące, że nie ma jak tego skomentować. Ja wiem, że Pan Kopeć rysuje te śmieszne kulfoniki dla dzieci. Pracował dla Ciuchci, DD Reportera, Świat Młodych i pewnie nie lubi Kaznodziei albo Lobo. Ale komiksy to nie tylko kulfoniki. I na pewno nie to jest powodem dzisiejszej kondycji naszego komiksu. Która według mnie, poza czytelnictwem, bije na głowę te czasy PRLu. Bo dziś rysować może każdy kto ma talent, a nie wujka sekretarza. (mi zarzucono nieuczciwość to ja zarzucę partyjne plecy i jest remis.)
. Uważam, że podstawą komiksu jest warsztat i oryginalny pomysł na scenariusz. Jeżeli do tego dodamy ciężką pracę, cierpliwość i własną szczerą radość tworzenia połączoną z wyobraźnią, wówczas otrzymamy pożądany efekt, który będzie cieszył twórcę i czytelników.I tu się akurat zgadzamy. Ale co z tego…
Cały wywiad jest taki fajny.
Fragmenty wypowiedzi skopiowałem z serwisu Aleja Komiksu. Może mnie nie zaskarżą.
http://komiks.nast.pl/artykul/3840/Wywiad-z-Krzysztofem-Kopciem/
ilustracja:
Mariusz Zawadzki. zapodał:
Maciej Pałka.

ilustracja: Krzysztof Kopeć. dokończył:
Jaszczu
foto dokończył:
Śledziu